Zapach świeżej włoszczyzny, zapach kruchego ciasta z owocami, suszonych grzybów, i smażonych placków ziemniaczanych, i…
Właściwie mogłabym je wyliczać bez końca, tyle ich było, tyle ich jest, bo przecież zapachy dzieciństwa zostają w nas na zawsze. Wtedy te przyjemne dawały poczucie bezpieczeństwa i ciepło domowe, teraz odtwarzają wspomnienia beztroskich chwil. I kiedy tak myślę o tych pięknych zapachach charakterystycznych dla mojego dzieciństwa, które pobudziły moje kubki smakowe, zastanawiam się nad tym, kiedy nauczyłam się gotować.
Wtedy gdy pierwszy raz „ugotowałam” rosół? Fakt, z kostki rosołowej, to się nie liczy, miałam może 7 lat, więc należy wybaczyć ten niezbyt wyszukany przepis. Chyba jak miałam 12 lat zrobiłam pierwszy makaron w życiu i rosół, z kury tym razem. Prawdziwy, z warzywami, wszystko tak jak trzeba. Tak, przyjmijmy to za początek pasji do mieszania w kuchni.
Pasja się rozwijała. A jej konsekwencją ma być ten blog
Dziś prawie wszyscy gotują, pichcą, kucharzą. Jak zwał, tak zwał, ale prawie każdy z mniejszym lub większym powodzeniem jest Master Chefem i gotuje na potrzeby własne i swojej rodziny. Każdy ma jakąś spécialité de la maison, którą serwuje swoim gościom, bo jest niezawodna i zawsze smakuje. I nie każdy gotujący od razu pisze bloga czy wydaje książkę, a szkoda, bo wiele zdolnych talentów kulinarnych nigdy nie ujrzy światła dziennego, a smaczne przepisy nie zostaną wypróbowane. Ja w każdym razie chcę się podzielić swoimi przepisami, próbami „nuklearnymi” na moich bliskich.
Podstawowa zasada: ma być szybko, zdrowo, ekologicznie (to takie modne wyrażenie ostatnio), z maksymalnie ograniczoną ilością chemii w jedzeniu i rzecz jasna – smacznie. Dania na różne okazje, na każdą porę dnia i nocy, dla łasuchów i tych mniej zainteresowanych łakociami. Ma być prosto i tanio.
Jako że jestem nieco archaiczna i mam sentyment do papieru, przede mną jeszcze jedno wyzwanie, oprócz bloga, spisanie wszystkich moich receptur do przepiśnika. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak kiedyś internet padł i wszystkie dane miałyby zniknąć, tajny zeszyt przetrwa.
Przepiśnik już wybrany i kupiony, świeżutki, nowy, czerwony, pachnący jeszcze farbą drukarską. Czas najwyższy zebrać wszystkie kartki z przepisami. Będzie dla potomnych, którzy zechcą zostać spadkobiercami tajnych receptur, nie gwarantujących tytułu Top Chefa, Master Chefa czy innej gwiazdy telewizyjnej, ale tytuł The Best Kitchen Managera.
Do dzieła.